Herodiada – cena uciszenia niewygodnej prawdy


„Nie wolno ci mieć żony twego brata”. A Herodiada zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić, lecz nie mogła. Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał.

Otóż chwila sposobna nadeszła, kiedy Herod w dzień swoich urodzin wyprawił ucztę swym dostojnikom, dowódcom wojskowym i osobom znakomitym w Galilei. Gdy córka Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: „Proś mnie, o co chcesz, a dam ci”. Nawet jej przysiągł: „Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa”. Ona wyszła i zapytała swą matkę: „O co mam prosić?” Ta odpowiedziała: „O głowę Jana Chrzciciela”. Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: „Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela”. A król bardzo się zasmucił, ale przez wzgląd na przysięgę i na biesiadników nie chciał jej odmówić. Zaraz też król posłał kata i polecił przynieść głowę jego. Ten poszedł, ściął go w więzieniu i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce. Uczniowie Jana, dowiedziawszy się o tym, przyszli, zabrali jego ciało i złożyli je w grobie. 

 Św. Marek Apostoł tak relacjonuje sytuację: "... Jan (Chrzciciel) wypominał Herodowi: „Nie wolno ci mieć żony twego brata”. A Herodiada zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić …". 

Herodiadę drażniła wciąż przez Jana przypominana prawda o jej nieprawości, o jej nieprawym związku z bratem prawowitego męża. Gdy nadarzyła się okazja i Herod zachwycony pięknym tańcem jej córki Salome zaproponował jej dowolną nagrodę, nawet pół swego królestwa, matka zrezygnowała z połowy królestwa, wybrała zbrodnię, głowę Jana, by raz na zawsze uciszyć niewygodną prawdę o sobie.  
Pół królestwa jako cena za stłumienie prawdy. 

JuR        Sierpień 2018

Parę Myśli o Chrześcijaństwie; co to znaczy, że jestem Chrześcijaninem

pogadanka na majowym Wieczorze w Wierze Polonii North:   

Chcę się dziś podzielić moim spojrzeniem na chrześcijaństwo i moją w nim obecność. Co to właściwie znaczy, być chrześcijaninem? Co z tego wynika i jak się stało, że ja nim jestem?

Co to znaczy być chrześcijaninem

Co to właściwie znaczy ‘być chrześcijaninem’ i co z tego wynika? Myślę, że są to dwa nakładające się na siebie aspekty życia: wiara, że Chrystus jest Synem Bożym, współistotnym z Bogiem Ojcem, i wierząc w to, czuć się zobowiązanym do postępowania zgodnego z Jego nauczaniem. Ten pierwszy aspekt, mianowicie wiara, wiara w istnienie Boga, często budzi wątpliwości, chyba wszyscy tego doświadczamy. Wobec coraz nowych osiągnieć nauki natarczywie pojawia się pytanie które w skrócie można opisać jako „czy wiara i nauka dadzą się pogodzić?”
To zagadnienie jest tematem wielu spotkań i dyskusji autorytetów z różnych dziedzin. Dla laika, jakim ja jestem, dociera z tego jeden wniosek, mianowicie taki, że nauka potrafi coraz dokładniej odpowiedzieć na pytanie jak świat i wszechświat działa, jakie są prawidła rządzące tym działaniem, natomiast jest bezradna w kwestii skąd się to wzięło i dlaczego, kto te prawidła ustanowił? Tutaj do głosu dochodzi wiara. Ale to są problemy nazwijmy to z najwyższej półki. Tutaj warto wspomnieć, że wątpliwość wcale nie jest przeciwieństwem wiary. Przeciwieństwem wiary jest wiedza, a tej, w kwestii istnienia czy nie istnienia Boga, w naszym, ludzkim pojęciu, nie ma żadna z tych dwóch stron. Nawet Jego zaprzeczenie jest oparte na wierze, że Go nie ma, a nie na twardym, naukowym dowodzie.

Dla nas, zwykłych wierzących, również niemałe problemy wyłaniają się w kontekście tego drugiego aspektu, mianowicie życia zgodnego z wiarą. Stale natrafiamy na przeszkody wynikające z naszych ludzkich ułomności, nie mówiąc już o niezrozumieniu, albo wręcz sprzeciwie otoczenia i to, niestety, nie tylko laickiego, czasem również tego, deklarującego się jako ludzie wierzący.

Jesteśmy nielubiani

Widać to na co dzień, że religie, w zasadzie wszystkie, chociaż chrześcijaństwo najbardziej, są bardzo nielubiane. Mówny dalej o nas, katolikach. Wytykani palcami, piętnowani jako przyczyna wielu społecznych kłopotów, idący pod prąd poprawności politycznej. Domagamy się stabilizacji i obiektywizacji prawdy w sytuacji, gdy powszechnie w polityce i mediach obowiązuje model prawdy subiektywnej. Domagamy się sprawiedliwości społecznej obejmującej wszystkich ludzi, podczas gdy dominuje polityka sukcesu ekonomicznego za wszelką cenę, nie wykluczając inicjowania wojen, przymusu ekonomicznego, nieuczciwości i wyzysku najsłabszych.

Można tu zauważyć pewien paradoks: wielcy przywódcy religijni, nasz katolicki papież i buddyjski Dalaj Lama, niedysponujący żadną silą militarną czy potencjałem ekonomicznym, są obdarzani przez ten sam świat prawdziwym szacunkiem, ich głos jest wyczekiwany i uważnie słuchany przez tzw. zwykłych ludzi, niezależnie od przynależności etnicznej, narodowej czy religijnej, liczy się w poważnych debatach naukowych na kluczowe sprawy ogólnoludzkie. Natomiast w realnej polityce światowej jest on uprzejmie wysłuchiwany, ale rzadko brany pod uwagę, bo współczesna ekonomia i polityka rządzą się innymi prawami, mają swoich bożków, i te glosy idą w poprzek ich interesów. Takimi bożkami są obecnie głownie hedonizm i pieniądz.

Dlaczego nas nie lubią
Dlaczego tak nas nie lubią? Krótką i zwięzłą odpowiedź na to pytanie dał kiedyś Papież Franciszek w uroczystość św. Szczepana. Wskazał, że świat nienawidzi chrześcijan z tego samego powodu, z jakiego nienawidził Jezusa, ponieważ On przyniósł światło Boga, a świat woli ciemność, aby ukryć swoje złe uczynki. Istnieje sprzeczność między mentalnością Ewangelii a mentalnością świata. Jest to sprawa „stara jak świat”, bo już Księga Mądrości w Starym Testamencie woła: bezbożni mówili sobie: «Zróbmy zasadzkę na sprawiedliwego, bo nam niewygodny: sprzeciwia się naszemu działaniu, zarzuca nam przekraczanie Prawa, wypomina nam przekraczanie naszych zasad karności.... Jest potępieniem naszych zamysłów, sam widok jego jest dla nas przykry, bo życie jego niepodobne do innych i drogi jego odmienne....>>

Kościół, głosem papieża i krajowych episkopatów w całym świecie, wciąż zwraca uwagę polityków i ludzi biznesu na ich odpowiedzialność za całe społeczeństwa, za prawdę, sprawiedliwość, i szacunek dla życia w każdej fazie i postaci, za środowisko, za roztropne, a nie rabunkowe gospodarowanie zasobami. To nie może się podobać, to budzi ich niechęć.

Św. Jan relacjonuje rozmowę Chrystusa z Nikodemem: „…ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło, bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem kto źle czyni, nienawidzi światła …”

Chrystus przyniósł światło i nakazał nam być światłem dla świata. Czy naprawdę tym światłem jesteśmy? Jak wiara wpływa na nasze codzienne życie? Czy nas, mających się za chrześcijan, cokolwiek odróżnia od otoczenia? Czy jesteśmy lampą na świeczniku czy schowaną pod łóżkiem? A może tylko zwietrzałą solą i zgorszeniem? Kościół wciąż nam przypomina, że wszyscy ochrzczeni, każdy na swój sposób, są powołani do czynnego uczestnictwa w Jego działalności misyjnej. Jak żyć, by było to „po bożemu”, by być jasną lampą, a nie ledwo tlącym się ogarkiem?

Pierwsi chrześcijanie byli nieliczni i rozproszeni w pogańskim i często wrogim im otoczeniu. Niejednokrotnie byli prześladowani. A jednak ich sposób życia na tyle się wyróżniał, że przyciągał nowych wyznawców. Byłem na spotkaniu z jednym z kardynałów z Filipin. W jego diecezji mieszka bardzo wielu muzułmanów. Wspomniał znamienną rzecz dotyczącą codziennego zachowania ich i chrześcijan, tego, co widać z zewnątrz. Otóż według niego u muzułmanów widać, że wiara przenika ich życie we wszystkich aspektach widocznych dla otoczenia, widać spójność życia z wiarą, natomiast u chrześcijan często obserwuje się pewnego rodzaju dychotomię, podział życia na część należną Bogu, to kościół i ewentualnie część niedzieli, i część należną światu, w którym już obowiązują inne zasady i prawa, dość odległe od Ewangelii.

Co z tego wynika, że jestem chrześcijaninem

Dotykamy tutaj kwestii co z tego wynika, że jestem, że czuję się, chrześcijaninem. Właściwie każda odpowiedź na takie pytanie rodzi nowe pytania, na które często nie potrafię odpowiedzieć. Do tego dochodzi trudność wynikająca z ułomności języka; język, którym się komunikujemy, niezależnie na jakim poziomie, czy to będzie dyskusja akademicka najwyższego lotu, czy pogawędka przy kawie, jest nie adekwatny, posługuje się pojęciami wziętymi z naszego materialnego świata, który potrafimy określić jakimś wrażeniem zmysłowym, kolorem, smakiem, dotykiem itp., a tu musimy opowiadać o czymś, co w istocie dotyka świata nam nieznanego z obserwacji, świata nie-materialnego. Uciekamy się do przenośni, do analogii, do opisów „na około”. Panu Bogu przypisujemy pozycję naczelnego wodza, aniołów zapisujemy do niebieskich hufców, z przydziałem na odpowiedni odcinek frontu. Myślę, że staro-testamentowy zakaz czynienia sobie obrazów Boga, był właśnie po to, by nie „zamknąć” Pana Boga w jakimś wyobrażeniu na naszą miarę, bo każda z nich będzie nie na miarę. Te trudności językowe są też jedną z przyczyn, dlaczego tak trudno czyta się pisma mistyków. Oni właśnie próbowali naszym, ziemskim językiem wyrazić przeżycia związane z tym innym światem, światem duchowym, co sprawia wrażenie niemal infantylne.

Co wynika z tego, że jestem chrześcijaninem? Czy to tylko odfajkowanie rubryki w ankiecie z pytaniem o wyznanie, czy też coś więcej? Otóż chrześcijaństwo to nie jest ideologia, nie jest to też czysta teologia, ale to jest całkowite osobiste otwarcie się na osobę Jezusa. A Jezus powiedział wyraźnie: Ja jestem drogą, prawdą i życiem. Pięknie, ale jak to realizować w życiu? Czy ja sam, tu, gdzie żyję, w moim otoczeniu, gdzie wcale nie jestem śmiertelnie zagrożony, daję czytelne świadectwo wiary? Czy pokazuję, że to wiara właśnie nadaje sens mojemu życiu i nim kieruje. Nie chcę tutaj przemawiać ex cathedra, chcę raczej powiedzieć jak ja sam to widzę i rozumiem, opierając się o oficjalne nauczanie Kościoła.

Pytałem przed chwilą, co wynika z tego, że jestem chrześcijaninem? Co wynika dla mnie samego i dla otoczenia? – Otóż to, że rozumiem swoją religię, przystępuję do sakramentów i żyję życiem Kościoła. Wszędzie, gdzie sięga moje działanie, czy tylko mój przykład, mam być świadkiem Boga i Chrystusa. Bóg jest Miłością, mam więc wszędzie wnosić pokój i miłość. Każda osoba, każda okoliczność życiowa jest inna, nie powtarzają się w szczegółach, zmieniamy się też my sami w miarę upływu czasu. Stale jesteśmy w drodze. By nasze życie było pełne i miało sens, musimy każdego dnia od nowa podejmować wysiłek zastanawiania się nad tym, co dobrego robimy, w czym nie domagamy, szukania prawdy o sobie, pamiętając, że każda moja czynność ma aspekt społeczny, jest adresowana do kogoś drugiego: ja zarobkuję, ale ten zarobek służy całej rodzinie, a wyniki mojej pracy służą jeszcze komuś innemu. W tych zmaganiach z codziennością bezwiednie i podświadomie opieramy się o doświadczenia pokoleń przed nami, które są sumą i jakimś uśrednianiem tych niezliczonych indywidualnych ścieżek życia.

Na naszych spotkaniach mówiliśmy już o Dekalogu jako pewnego rodzaju instrukcji życia. Zawiera on dwie Tablice. Na pierwszej jest przypomnienie, że mamy jednego Boga, który jest absolutną Miłością i że to właśnie On jest tym, który wyzwolił Izraela z niewoli egipskiej. Tak, On właśnie wyzwolił z niewoli, a nie wprowadził w niewolę. Na drugiej Tablicy są przestrogi, byśmy nie wpadli w tarapaty i nie znaleźli się w innej niewoli, w sidłach, które sami na siebie zastawiamy; nie zabijaj, nie kradnij, nie cudzołóż itd. itd. A Chrystus dał nam jeszcze dodatkową radę: jeśli chcesz ominąć kolejkę do nieba, nie czekać za długo w czyśćcu – proszę bardzo, masz Błogosławieństwa z Góry Błogosławieństw.

Dobro jest wpisane w naszą naturę

Dobro jest wpisane w naturę człowieka. Bóg stworzył człowieka na swoje podobieństwo – a Bóg jest przecież samym dobrem. Jesteśmy więc podobni do Boga – podobni, ale jednak nie identyczni, bo w każdym obrazie jest jakaś niedoskonałość w stosunku do oryginału. I ta niedoskonałość jest przyczyną naszych upadków. Ale jesteśmy z natury dobrzy.

Nasza osobista świętość, nasza indywidualna droga do Boga, jest w naszych własnych rękach i w naszej mocy. Bóg nie żąda od nas czynów niebywałych, na granicy heroizmu, ale nas zawsze wspiera w dobrem, nawet, jeśli tego wyraźnie w danej chwili nie czujemy. Na świętość składa się niezliczona ilość drobnych, codziennych zdarzeń i nasza w nich postawa, nasze myśli, czyny i zaniedbania. Te sytuacje są w ciągłym ruchu, ‘stale jesteśmy w drodze”, życia nie sposób ująć w szczegółowe reguły. Ale mamy wspaniałego suflera, jest nim nasze sumienie, które na bieżąco dyktuje nam dobre postępowanie. To jest właśnie to wpisane w nas dobro. Prorok Izajasz pisał: „Prawo Twoje mieszka w moim wnętrzu”, to samo powtarza Psalmista; w psalmie 139 czytamy: ‘Panie, przenikasz i znasz mnie, Ty wiesz kiedy siadam i wstaję. Z daleka przenikasz moje zamysły, widzisz moje działanie i mój spoczynek, i wszystkie moje drogi są Ci znane’. Bóg zna wszystkie moje zamiary i motywy działania. Nawet, gdy zrobię coś, co nie wyszło dobrze, ale miałem czyste i dobre intencje, to jest mi to policzone na plus. Bóg wie, dlaczego coś robię. Mistrz Eckhart, nadreński mistyk z 13/14 wieku, pisał, że „dopóki człowiek ma dobrą wolę, niech niczego się nie obawia”.
Św. Jan Chrzciciel i Pan Jezus, na pytania ludzi co mają czynić odpowiadali: niech celnik będzie celnikiem, ale niech nie kradnie, niech żołnierz będzie żołnierzem, ale niech nad nikim się nie znęca. Niby nic wielkiego, zwykłe wymagania rzetelnego pełnienia swych zwykłych obowiązków wynikających z pozycji i z funkcji w społeczeństwie. Ale to niby „nic wielkiego” jest właśnie, jak się okazuje, najważniejsze, a wcale nie łatwe.

Niebo jest pełne grzeszników

W moim przekonaniu niebo jest pełne grzeszników, ale tylko takich grzeszników, którzy przed sobą samymi i przed Panem Bogiem przyznali się do tego, że są grzesznikami, że często ich wybory nie były prawidłowe. Św. Jan pisze w Apokalipsie, że widzi przed Tronem olbrzymi tłum, 144 tysiące w białych szatach. W mentalności biblijnej 144 tysiące to liczba nie do pojęcia wielka. Widzi ich w białych szatach, bo wybielonych w Krwi Baranka. To właśnie ci, którzy byli świadomi swych grzechów, świadomi, że ich szaty nie były czyste, więc je oczyścili, wybielili i dzięki temu znaleźli się przed Tronem. Nie ma człowieka bezgrzesznego. Ten sam Święty Jan pisał, że kto mówi, iż nie ma grzechu, jest kłamcą. Św. Paweł skarży się, że co innego chce, a co innego czyni, chce dobrze, a czyni źle. Jest świadom, że jest grzeszny. Tak pisał on, święty Paweł, którego listy niemal co tydzień są odczytywane w czasie Mszy świętych.

W naszym życiu nie wszystko robiliśmy bardzo dobrze, nie wszytko wyszło tak jak chcieliśmy. Nie jesteśmy doskonali, wiemy, jak często upadamy. Często, niestety, zasady Ewangelii i wiary stosujemy wybiorczo, zależnie od okoliczności i naszego uznania. Nie mówimy więc o pięknej teorii, ale o tym prawdziwym tu i teraz. Często się potykamy, ale wstajemy i idziemy dalej. Pytałem przed chwilą, co wynika z tego, że jestem chrześcijaninem? Otóż mam realizować testament Chrystusa, wnosić, gdzie tylko mogę dobro i miłość. Jak? Prosto, ale nie łatwo: nie mówić o kimś w taki sposób, w jaki nie chciałbym, by mówiono o mnie, postępować zawsze tak, jak chciałbym, by postępowano względem mnie samego. Pierwszą rzeczą jest nasza zwyczajna dobroć w codziennym życiu. Całkiem zwykła dobroć, uprzejmość, uczciwość, cierpliwość, wyrozumiałość dla cudzych potknięć czy błędów. Pierwszymi słowami, którymi po zmartwychwstaniu Jezus zwrócił się do uczniów były: „pokój wam”. Wzorem Chrystusa wnośmy więc pokój na świat wokół nas. Sakramenty; małżeństwo, spowiedź, Eucharystia, traktowane poważnie, nie jako rutyna, naprawdę są w tym wspaniałą pomocą.

Jeśli „świętość” potraktujemy jako przeciwieństwo „grzeszności”, to pamiętajmy, że Pan Jezus mówił, iż każdy grzech będzie odpuszczony, za wyjątkiem grzechu przeciwko Duchowi Świętemu. Skoro zostanie odpuszczony, – ale musimy o to poprosić, poprzez rachunek sumienia i spowiedź - to już mamy otwartą drogę do nieba, nasze szaty zostają wybielone.  Bo grzech to nasz nieprawidłowy wybór, nasza niedoskonałość. Jedynie grzech przeciwko Duchowi Świętemu to nie nasze potknięcie, ale nasz całkiem świadomy sprzeciw, całkiem świadomy wybór zła.

Chrześcijaństwo to radość; nie należy jednak jej mylić z wesołością, Chrześcijaństwo to radość z życia, z tego, że nawet jeśli nie potrafimy być doskonali, to i tak wciąż i bezwarunkowo jesteśmy przez Boga kochani i przeznaczeni do wielkiej, choć dla nas teraz niewyobrażalnej, przyszłości. Jeśli tylko pokazujemy, że tego naprawdę chcemy. 
Św. Paweł w liście do Koryntian pisze że „czego oko nie widziało ani ucho nie słyszało, w serce człowieka nie wstąpiło, to przygotował Bóg tym, którzy Go miłują”.

Trafiłem na takie dwie wymowne sentencje: Pewien starożytny mędrzec powiedział:» Wolę pokornie zniesioną klęskę niż zwycięstwo odniesione w pysze«. W podobnym duchu pisze św. Benedykt: »Bóg woli pokutującego grzesznika niż pełną pychy dziewicę«”.

Bóg jest Miłością i nas wzywa do miłości

Bóg jest Miłością i nas wzywa do podobnej miłości. Wzywa, ale pozostawia nam wybór i decyzję. Jak widzieliśmy, dał ogólne rady, dał wskazówki, ale na bieżąco, w każdej konkretnej sytuacji, muszę ja sam decydować i wybierać. Mam jednak na bieżąco dyżurnego suflera w postaci sumienia. Jeśli mamy wątpliwości, nie wiemy, jak postąpić, zwróćmy się o pomoc do Ducha Świętego, na pewno nie zostawi nas samych. Nawet, jeśli musimy działać natychmiast, brak czasu na długi namysł, jedna krótka myśl o Nim, już wystarczy. Tylko Go posłuchajmy. Nie wolno jednak chować głowy w piasek i być biernym. Musimy pamiętać o przypowieści o talentach: ten sługa, który z obawy przed błędem nie zrobił nic, tylko zakopał talenty w ziemi, dostał surową naganę. Wielki teolog ubiegłego wieku, Karl Rahner, w swojej pracy Modlitwa i Wiara zwracał uwagę, że wiara musi żyć uczynkami. Święty Jakub pisze w liście Wiara, która nie jest potwierdzona czynami martwa jest sama w sobie.  Musimy naszą wiarę potwierdzać takim życiem aktywnym, które jest z nią zgodne. Wówczas będziemy tą lampą na świeczniku.

Jak wspomniałem, Kościół, głosem oficjalnym, napomina i wskazuje drogę naszym przywódcom i decydentom, ale czy my, nie pełniący żadnej wysokiej funkcji, tu, w naszym codziennym życiu w rodzinie i w społeczeństwie, naprawdę kierujemy się takimi zasadami, jak to oczekujemy od przywódców? Czy w pracy zawodowej jesteśmy uczciwi? w obliczaniu podatków? czy zawsze mówimy prawdę i nie posądzamy pochopnie bliźnich o złe intencje w ich działaniu? Nawet nasz udział w wyborach do władz jest wyrazem naszych preferencji etycznych, a nie tylko oczekiwań ekonomicznych.

Nauki o człowieku, nauki społeczne, wyraźnie wskazują na tragiczny efekt kultury i cywilizacji oderwanych od pytań natury eschatologicznej, pytań o istotę naszego bytu, o ostateczny cel istnienia. W tej kulturze śmierć istnieje jako element rozrywki, jako epizod gry komputerowej.  Skrajna radykalizacja, zwłaszcza wśród młodzieży, jest w dużej mierze wynikiem tego zagubienia sensu, wyparcia ze świadomości głębszego wymiaru życia, wymiaru najpierw „być”, a dopiero potem „mieć”. Prawdziwą tragedią ludzkości jest brak wiary w Boga, a co za tym idzie, brak nadziei i miłości. Widać nasze codzienne chrześcijaństwo stało się na tyle jałowe, że szukający tego sensu uciekają do innych religii czy filozofii, do radykalnego islamu, do Zen, New Age itp. A Chrystus powiedział całkiem wyraźnie: „Jam zwyciężył świat”. To jest naszą nadzieją.

Wspomniałem o błogosławieństwach z Kazania na Górze. Jezus mówił, że szczęśliwymi są ubodzy w duchu, cierpiący udręki, łagodni, spragnieni, głodni sprawiedliwości, miłosierni, mający czyste serca, starający się o pokój, cierpiący prześladowania za sprawiedliwość, ci, których inni znieważają, prześladują i oczerniają dlatego, że opowiadają się po stronie Jezusa.  Na koniec mówi do nich: „cieszcie się i radujcie, bo wielka jest wasza zapłata w niebie”.

Spróbujmy teraz spojrzeć na ten tłum, który tego słuchał, do którego Pan przemawiał. To wcale nie była jakaś intelektualna elita Izraela. To byli ludzie na ogół prości, umęczeni, zapracowani i poobijani przez życie. Pogardzają nimi i wykorzystują nie tylko cesarska administracja i żołdacy, ale nawet własne wyższe klasy. I to właśnie im Pan Jezus obiecuje błogosławieństwa, jeśli tylko zechcą iść za Nim w Jego imię, Jego drogą. Jak na tym tle wyglądamy my, tutaj w Kanadzie w 21 wieku? Myślę, że bardzo podobnie. Współcześni chrześcijanie doświadczają wielkich zmagań i udręki. Są wystawieni publicznie na szyderstwa i prześladowania. Cierpią więzienie, zabierają im dobytek całego życia. Tracą najbliższych. Na tzw. Zachodzie może nie jest to aż tak dotkliwe, jak na przykład w Syrii, ale coraz częściej i w naszym świecie chrześcijanie doświadczają ogromu zła, cierpienia, bólu, tylko za to, że nimi są. Media oczerniają, kpią i pokazują palcem jakie to w naszym Kościele dzieją się straszne rzeczy, sądy zabraniają widocznych oznak wiary i wymierzają kary za obronę jej zasad. Daleko to od tamtych czasów? Może więc i dla nas są te błogosławieństwa dostępne. W każdym razie mam taką nadzieję i na ile potrafię, staram się trwać.

Jak się zostaje chrześcijaninem

Ostatnia kwestia, którą rozważam, to pytanie jak to się dzieje, że ktoś zostaje chrześcijaninem. Najprościej będzie mi odpowiedzieć na pytanie jak to się stało, że ja sam, konkretnie ja, Jerzy, jestem chrześcijaninem. Jestem nim, bo urodziłem się w rodzinie chrześcijańskiej i moi rodzice zadbali o moje odpowiednie w tym kierunku wychowanie, a ja, po wyjściu z pod ich opieki, jakimś cudem  pozostałem na tej drodze. Tak jest ze mną, ta odpowiedź jest istotnie bardzo prosta. Jednak nie wszyscy, którzy w dzieciństwie zastali ochrzczeni, późnej wytrwali, również nie wszystkim ochrzczonym w ich dzieciństwie, ich rodzice zapewniali odpowiednie dalsze prowadzenie w wierze. Czy taki człowiek, ochrzczony, ale absolutnie daleki od praktyk religijnych, jest chrześcijaninem czy nie? Z drugiej strony są ludzie, którzy chrześcijanami stali się w wieku dorosłym, z własnej woli, czasem nawet wbrew woli rodziców i swego środowiska. Parę znanych nazwisk z całkiem niedawnego okresu: św. Edyta Stein, filozof i męczennica, zginęła w obozie Auschwitz II-Birkenau, Kardynał Jean-Marie Lustiger, metropolita Paryża, Simone Weil, uznana w chrześcijaństwie za wielką myślicielkę i mistyczkę, chociaż formalnie nigdy nie ochrzczona. Wiemy, że radykalny islam i radykalny hinduizm karzą śmiercią za konwersje na chrześcijaństwo, a jednak są tacy, którzy to czynią. Dlaczego, co ich do tego skłania? Nie podejmuję się odpowiedzieć na te pytania, jestem tylko pewien, że każda z tych osób w sobie znanych okolicznościach odpowiedziała na wołanie łaski. Tym głosem łaski w wielu przypadkach jest żywy przykład tych, którzy już chrześcijanami są i którzy żyją w zgodzie z wiarą. To oznacza, że każdy z nas może być tą przynętą, na którą złapie się ktoś niewierzący. Mam tu bardzo świeży i żywy przykład jak to zwykle rozmowy przy pracy mojej żony z współpracownicą – Chinką i zupełną ateistką - doprowadziły do tego, że dołączyła ona do jakiejś grupy ewangelizacyjnej działającej w jej środowisku.

Proszę państwa, czujemy, że nam dokuczają, że nas nie lubią. Czasem myślimy z nostalgią jak to drzewiej dobrze bywało. No to teraz posłuchajmy. Anonimowy autor dokumentu z II / III wieku, znanego nam pod nazwą „listu do Diogneta” tak pisze:
Chrześcijanie nie różnią się od innych ludzi ani miejscem zamieszkania, ani językiem, ani strojem.
Nie mają bowiem własnych miast, nie posługują się jakimś niezwykłym dialektem, ich sposób życia nie odznacza się niczym szczególnym.
Nie zawdzięczają swej nauki jakimś pomysłom czy marzeniom niespokojnych umysłów, nie występują, jak tylu innych, w obronie poglądów ludzkich.
Mieszkają w miastach helleńskich i barbarzyńskich, jak komu wypadło, stosując się do miejscowych zwyczajów w ubraniu, jedzeniu, sposobie życia, a przecież samym swoim postępowaniem uzewnętrzniają owe przedziwne i wręcz paradoksalne prawa, jakimi się rządzą.
Mieszkają każdy we własnej ojczyźnie, lecz niby obcy przybysze.
Podejmują wszystkie obowiązki jak obywatele i znoszą wszystkie ciężary jak cudzoziemcy.
Każda ziemia obca jest im ojczyzną i każda ojczyzna ziemią obcą.
Żenią się jak wszyscy i mają dzieci, lecz nie porzucają nowo narodzonych. Wszyscy dzielą jeden stół, lecz nie jedno łoże. Są w ciele, lecz żyją nie według ciała.
Przebywają na ziemi, lecz są obywatelami nieba. Słuchają ustalonych praw, własnym życiem zwyciężają prawa. Kochają wszystkich ludzi, a wszyscy ich prześladują.”
I pomyśleć, że ci dziwni, nielubiani i prześladowani chrześcijanie, przetrwali do naszych czasów, dwa tysiące lat! Coś w tym musi być!

Modlitwa wątpiącego

Na koniec takie dwie modlitwy na nasze pogmatwane życiowe sytuacje i wątpliwości.
Trapista, mistyk naszych czasów, Tomasz Merton, modlił się tak:

Moj Panie Boże, nie mam pojęcia, dokąd idę. Nie widzę drogi przede mną.
Nie mam pewności, gdzie ona się skończy.
Tak naprawdę nie znam też siebie, a to, że myślę, że postępuję według Twojej woli nie oznacza, że rzeczywiście tak jest.
Ale wierzę, że moje pragnienie podobania się Tobie już Ci się podoba. I mam taką nadzieje, że to pragnienie podobania się Tobie jest we wszystkim, co czynię, i że nigdy nie uczynię czegoś przeciwnego temu pragnieniu.
Wiem też, że gdybym to uczynił, zawrócisz mnie na właściwą drogę chociaż nawet mógłbym o tym nie wiedzieć.
Będę Ci więc zawsze ufał, nawet, gdy będę zagubiony i czuł się jak w cieniu śmierci. Nie będę się lękał, bo Ty zawsze jesteś ze mną, i nigdy mnie nie pozostawisz samego wobec niebezpieczeństw.
                                                           Amen

A w Brewiarzu jest taka ładna i prosta modlitwa na rozpoczęcie kolejnego dnia: 
Wszechmogący Boże, od Ciebie pochodzi wszystko, co jest dobre i piękne, daj nam z radością rozpocząć dzień dzisiejszy i spełniać wszystkie prace z miłości ku Tobie i bliźnim.

JuR                                                       kwiecień 2018

Czy chrześcijaństwo jest religią penalizującą



Zadajemy sobie dzisiaj pytanie czy nasza wiara nas zniewala poprzez system zakazów, nakazów i kar za ich przekroczenie, krępujących naszą wolę, wręcz zniewalających nas; czy jest ona religią penalizującą. 

W chrześcijaństwie, jak i w pozostałych religiach monoteistycznych – judaizmie i islamie – obowiązuje wiele przepisów, zasad, nakazów i zakazów. Podajmy, jako przykłady, te najbardziej rzucające się w oczy otoczeniu: Dekalog, przykazania kościelne, przepisy postne.
W różnych odłamach chrześcijaństwa niektóre przepisy są zróżnicowane, ich naruszenie powoduje zróżnicowane konsekwencje, niemniej one istnieją i niewątpliwie w bardzo istotny sposób regulują życie wyznawców danej religii, nakładając na nich obowiązki i zabraniając pewnych działań. Tak więc, na pytanie czy chrześcijaństwo to nakazy i zakazy, musimy odpowiedzieć że tak, chrześcijaństwo ma cały system reguł i związanych z nimi konsekwencji w przypadku ich przekroczenia. Religia nadaje kierunek naszemu życiu, w pewnym sensie ogranicza naszą wolność lub swobodę działania, ale czy można twierdzić że nas zniewala?

To pytanie, i próba odpowiedzi na nie, wymaga rozwinięcia, wyjaśnienia sobie co rozumiemy pod pojęciem wolności, oraz czy nasza religia sprowadza się tylko do zakazów i nakazów, a więc czynników o charakterze negatywnym, raczej demobilizującym, hamującym naszą aktywność, czy też są w niej elementy stwórcze, zachęcające i mobilizujące do działania, a jeśli tak, to w którym kierunku. 
Co to znaczy być wolnym, co to jest wolność? Wg definicji słownikowej wolność to brak przymusu, możliwość dokonywania swobodnego wyboru spośród wszystkich możliwych opcji. Filozofia i teologia rozważają pojęcie wolności od niepamiętnych czasów i na wiele różnych sposobów. Nie czas tutaj, nie miejsce i nie moja wiedza, by je wszystkie omawiać szczegółowo. Na teraz możemy sobie nieco uprościć sprawę i rozważać dwa ujęcia wolności: wolność zewnętrzną oraz wolność wewnętrzną. Wolność zewnętrzna występuje wówczas, gdy brak jest osobistego zniewolenia, jak np. przez więzienie czy niewolnictwo, brak ograniczeń instytucjonalnych takich jak wolności słowa, zgromadzeń itp., albo też zwyczajowych np. nacisku rodziny, czy wynikających z warunków  naturalnych, np. jakaś katastrofa. Wolność wewnętrzna oznacza, iż moje decyzje są absolutnie niezależne od wszelkich uwarunkowań zewnętrznych, w sposób autonomiczny wynikają z moich przekonań religijnych, moralnych, czy etycznych. Trzeba sobie zdać sprawę, że te dwie wolności mogą być wzajemnie w opozycji. Tak się dzieje np. w przypadku męczenników, którzy mimo zniewolenia zewnętrznego, prowadzącego aż do fizycznego unicestwienia, zachowują wewnętrzną wolność i trwają przy swoich przekonaniach. Tutaj aż się prosi by przytoczyć uwagę Chrystusa, zanotowaną przez ewangelistę Mateusza: Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą – to są właśnie te dwa aspekty wolności.

Bóg stworzył człowieka jako istotę wolną i rozumną, mającą panowanie nad wszystkimi swoimi czynami. Ta wolność jest zakorzeniona w rozumie. Szanując tę wolność Bóg dopuszcza nawet to, że człowiek się Mu sprzeciwi, aż do całkowitego odrzucenia Go. Chrześcijaństwo jest więc religią ludzi absolutnie wolnych wolnością wewnętrzną, nawet, gdy są zniewoleni zewnętrznie. Inną kwestią jest natomiast świadomość konsekwencji naszych wolnych wyborów, naszego sposobu korzystania z wolności. W społeczeństwach zorganizowanych, niezależnie od rangi danego związku, czy to będzie państwo czy tylko klub sportowy, niezależnie od religii, obowiązują pewne zasady współżycia i postępowania, zapewniające harmonię, bezpieczeństwo i współpracę w osiąganiu przyjętych celów. Jest to cały system ustawodawczy oraz odpowiednie sposoby egzekwowania posłuszeństwa. W takim społeczeństwie każde wykroczenie przeciwko obowiązującym w nim zasadom podlega karze, zwykle ustalonej w odpowiednim systemie prawnym i uzależnionej od rodzaju winy. W skali państwa może to być kodeks karny za kradzież, zabójstwo itp., a może też być np. odmowa udzielenia kredytu przez bank, który zawiódł się na mojej rzetelności w spłacaniu długów, w klubie piłkarskim może to być żółta kartka w czasie meczu. Te kary z reguły są nakładane bezpośrednio po ujawnieniu przekroczenia i w sposób całkowicie czytelny do tego przekroczenia się odnoszą. Tak więc świadomość tych przepisów i kar ogranicza naszą wolność, tę, którą określiliśmy jako zewnętrzną.

Jak to wygląda w przypadku religii, u nas, w chrześcijaństwie? Nasze główne zasady wynikają z Dekalogu, a ten został przez Chrystusa niejako skondensowany do dwóch przykazań: Miłości Boga ponad wszystko i Miłości bliźniego jak siebie samego. Obydwa te przykazania mają charakter stwórczy, są wyraźnym nakazem działania, i to działania ku dobru i w zasadzie odnoszą się do tej wolności, którą określiliśmy jako wewnętrzną. Jest to nakaz ingerujący w jakiś sposób w tę wolność, ale jeśli się to nam nie podoba, to z racji tej właśnie naszej wolności możemy przecież odrzucić Boga, a wówczas ten nakaz przestanie nas interesować.

Co się dzieje, gdy któreś z tych przykazań, lub reguł z nich wynikających, przekroczymy?  W naszym, chrześcijańskim ujęciu, mówimy wówczas o grzechu, karze za grzech, pokucie, zadość uczynieniu i w ostatecznym rozliczeniu o zbawieniu lub potępieniu. Pojęcie grzechu, pokuty i rozgrzeszenia zmieniało się w miarę rozwoju chrześcijaństwa, to temat raczej dla teologów, nie dla mnie. Ja zamierzam tylko opowiedzieć jak ja sam postrzegam Bożą sprawiedliwość i Boże Miłosierdzie, a więc jak Bóg egzekwuje posłuszeństwo regułom naszej wiary. Przez kilka ostatnich stuleci dominowało w nauczaniu religii pojęcie Boga, jako sędziego sprawiedliwego, który za zło karze, a za dobro nagradza. Ostatnio przeważa tendencja do zmniejszania nacisku na czystą sprawiedliwość, na rzecz miłosierdzia. Nie wiem jak jest naprawdę, ale ja widzę Dekalog nie jako zestaw bezwzględnych zakazów, po których przekroczeniu zostajemy przypiekani ogniem piekielnym, ale jako zestaw ojcowskich rad i wskazówek jak postępować, byśmy sobie i bliźnim nie zrobili krzywdy.
Zacznijmy od Biblii. Gdy czyta się Stary Testament fragmentami, odnosi się wrażenie że gdy Naród Wybrany był posłuszny Bogu, to wyrzynał do nogi i łupił swych wrogów. Gdy tylko odstąpił od posłuszeństwa to wrogowie wyrzynali i łupili Izraela. W rozumieniu wczesnego Narodu Wybranego istniał bezpośredni związek przyczynowy pomiędzy przekroczeniem zasad religii, a Bożą karą za to. Ale gdy się spojrzy na ten sam Stary Testament jako na całość, okazuje się, że jest on nie tyle historią Bożego dyscyplinowania Izraela poprzez nagrody i chłosty, ile relacją o tym, jak Bóg swój Naród Wybrany wychowywał, i jak ten naród powoli i z niemałym trudem dojrzewał do zrozumienia Bożej miłości i Bożego Miłosierdzia, obejmującego, bez wyjątku, całą ludzkość i stojącego ponad naszym ludzkim pojęciem sprawiedliwości.

Wątek miłosierdzia, stojącego ponad ślepą sprawiedliwością, a więc nie prawa ściśle kontrolującego nasze życie, ale troski o nas i przestrogi przed niebezpieczeństwem, które sami na siebie możemy ściągnąć, pojawia się w Biblii niemal od pierwszych rozdziałów. Nie było jeszcze wtedy Dekalogu. Był tylko jeden jedyny zakaz: nie będziesz jadł owocu z drzewa poznania dobra i zła. Adam i Ewa zjedli i zostali za to ukarani. Była kara, ale nie nakładał jej tyran, lecz Ojciec. Bóg wiedział, że człowiek nie posiądzie wprawdzie całej wiedzy, równej wiedzy Boga, ale w swej zarozumiałości zacznie tę cząstkę, którą posiądzie, niewłaściwie używać, ku swojej własnej szkodzie. Przykładami mogą być znajomość budowy atomu, którą wykorzystaliśmy do budowy broni nuklearnej, lub manipulacje genetyczne oraz z ludzkim życiem. Dlatego tego owocu zakazał. Podobnie bratobójca Kain został ukarany, ale dostał znamię chroniące go przed odwetem otoczenia. Taki odwet mógłby sprowokować kolejną akcję agresji, i spirala zła nakręcałaby się, czego przykład mamy współcześnie nie tylko w zwyczajach wendetty na Bałkanach czy na Sycylii, ale i wśród nas samych, zawsze skłonnych do oddania pięknym za nadobne.
Były to kary, ale nakładane z miłością, bo Bóg nakładający karę wiedział, że człowiek nieposłuszeństwem sam sobie przysparza kłopotów. Bóg zna konsekwencje naszych wyborów, i odwodzi nas od tych, które bezpośrednio, albo rykoszetem, uderzą boleśnie w nas samych. Bo miłość może karać, a nawet musi karać, by osobę miłowaną zawrócić z drogi, która jest dla niej niebezpieczna. Matka karze nieposłuszne dziecko nie dla swojej satysfakcji, ją przecież serce boli, ale karze, bo wie, że jest to elementem wychowania. Ukaranego dziecka nie odrzuca, kocha je nadal, nawet, jeśli ponownie nabroi. Bóg zakazując nam czegoś, jak w drugiej tablicy Dekalogu, de facto nie zakazuje bezwzględnie, tylko ostrzega. I jeśli zakaz przekroczymy, nie karze natychmiastową chłostą. Potwierdza to Chrystus odpowiadając na pytanie w sprawie niewidomego, czy zgrzeszył on sam, czy jego rodzice. Chrystus odpowiada wyraźnie, że ani on, ani jego rodzice, że jego ślepota nie jest bezpośrednią karą za grzech.

Bóg dając przykazania nie odbiera nam wolnej woli, pozostawia nam wybór, ale odradza zabójstwo, kradzieże, cudzołóstwo itd., bo wie, czym się to może skończyć nie tyle ze względu na Jego natychmiastową ingerencję, ile jako następstwo faktów. Księga Powtórzonego Prawa przytacza jedną z mów Mojżesza, który mówiąc w imieniu Boga, stawiał swój naród przed wyborem: „oto kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierz zatem życie, abyś mógł żyć ty i twoje potomstwo”. Do Narodu, do samych ludzi, należała więc decyzja co wybiorą. Po pięciu stuleciach prorok Izajasz przypomina o tym, tak wołając: Tak mówi Pan, twój odkupiciel, Święty Izraela: «Ja jestem Pan, twój Bóg, pouczający cię o tym, co pożyteczne, kierujący tobą na drodze, którą kroczysz. O, gdybyś zważał na me przykazania, stałby się pokój twój jak rzeka, a sprawiedliwość twoja jak morskie fale. Tutaj znowu jest wyraźne podkreślenie swobody wyboru, jaką miał Naród, tym razem zresztą złego, bo doprowadził do wielu tragedii w dziejach  Ludu Bożego.

Życie według Dekalogu, według zasad naszej wiary, nie jest bynajmniej życiem w niewoli despoty, czuwającego byśmy przypadkiem nie naruszyli jego rozkazów. Wręcz przeciwnie, konsekwencja w życiu wiarą, ale naprawdę konsekwencja, nie wybiórczo jak w chińskim bufecie, prowadzi do pokoju i harmonii w społeczeństwie.
Wróćmy jeszcze do rozważań o naturze naszej wolności, o jej aspekcie wewnętrznym i zewnętrznym. Poruszamy się w takiej, nazwijmy to “szarej strefie”, gdzie te wolności nie dadzą się dokładnie zidentyfikować, ale takie rozróżnienie pomoże w dalszych rozważaniach. Człowiek rodzi się bez udziału własnej woli, nie ma też nic do powiedzenia w jakim społeczeństwie i w jakich okolicznościach się rodzi, niemniej z racji samego urodzenia jest już 
zewnętrznie zniewolony regułami życia danego społeczeństwa. Jego wewnętrzna wolna wola może się buntować, ale niczego w tej kwestii nie zmieni bez wpadnięcia w konflikt z społeczeństwem. Ten sam człowiek w pewnym wieku postanawia zapisać się do klubu sportowego. Jest to już jego całkowicie wolna wola i może ją zrealizować. Ale od tego momentu całkowicie dobrowolnie poddaje się dodatkowemu zewnętrznemu zniewoleniu przez wymogi regulaminu klubu i wybranej dziedziny sportu.

A jak to jest w religii – u nas, chrześcijan? Możemy zostać włączeni w społeczność chrześcijańską poprzez chrzest z woli rodziców, wówczas my, jako małe dzieci, nie bierzemy udziału w podejmowaniu tej decyzji, ale w wielu przypadkach decyzję o chrzcie podejmują osoby dorosłe, i wówczas jest to ich autonomiczna decyzja. W obydwu przypadkach fakt ochrzczenia narzuca pewne wymogi w życiu. Jeśli te wymogi w jakiś istotny sposób nas uwierają, możemy religię porzucić, od tych wymogów się uwolnić naszą własną, autonomiczną decyzją. Jesteśmy wówczas ponownie wolni. Ale czy jest to rzeczywiście  całkowita wolność? Nadal jesteśmy przecież członkami jakiejś społeczności, i jesteśmy poddani jej regułom strzeżonym przez jej system kar. Na marginesie warto wspomnieć, że żadne z przykazań na drugiej tablicy Dekalogu, ani prawo o miłości podane przez Chrystusa, nie stoi w sprzeczności z prawem świeckim, wręcz je umacnia. Dekalog zresztą zawiera wszystkie elementy praw znanych w ówczesnym świecie i aż do dzisiaj.

Teraz kwestia odpowiedzialności za nasze wybory i za ewentualne naruszenie obowiązujących zasad. Znowu napotykamy na istotny problem poruszania się w dwóch obszarach. Wszystkie nasze rozważania z konieczności odnoszą się do naszych ziemskich pojęć i warunków. W zakresie wolności takiej, którą nazwaliśmy zewnętrzną, jest to zupełnie wystarczające. Coś przeskrobałem, odpowiadam “cieleśnie”, tu i teraz, będzie to sąd, kryminał, kara finansowa itp. Moja wolność wewnętrzna pozostaje niejako bezkarna, nadal mogę myśleć o sprawie co chcę, nikt nie ma do tego wglądu.
W przypadku rozważań dotyczących religii, w grę wchodzi zupełnie inny zakres pojęć, sytuacji z innej rzeczywistości i z innego świata, których niestety nie znamy zmysłowo, możemy sobie je tylko przybliżać wyobraźnią wspartą symbolami znanymi tu, na ziemi. Nasze przekroczenie zasad wynikających z religii tylko w niewielkim stopniu będzie podlegało wyraźnie odczuwalnym konsekwencjom. Świadomie pomijam tutaj społeczny aspekt każdego grzechu, oraz jego dalekosiężne konsekwencje, które często nawet trudno skojarzyć z naszym niegdysiejszym postępkiem – to znowu jest samodzielny temat.  Ale zgrzeszyliśmy w czymś, cóż nam teraz, fizycznie, może zrobić Kościół, jako nasza religijna społeczność i w pewnym sensie władza? Jest pokuta, tak, ale przecież brak Kościołowi środków fizycznego wyegzekwowania jej. W pewnych, rzadkich przypadkach, może być nałożona ekskomunika, ale nawet to nadal nie narusza mojej wolności wewnętrznej, a i ta zewnętrzna właściwie nie zostaje naruszona, bo nadal brak możliwości jej fizycznego egzekwowania. Nasza rzeczywista odpowiedzialność za wybory i decyzje wolnej woli podlegają ocenie i konsekwencjom dopiero “na tamtym świecie”, a my tam, niestety, wglądu nie mamy. Wiemy tylko, od Apostoła Jakuba i z wielu przekazów Biblii Starego Przymierza, że „miłosierdzie jest przed sprawiedliwością”. A co do tzw. kary wiecznej, to wydaje mi się, że jest ona nie tyle dosłownie karą, ile raczej prostą konsekwencją wyboru, dokonanego naszą wolną wolą, w którym, niczym nie przymuszani, odrzuciliśmy Boga i Jego zasady, a Bóg ten wybór uszanował.

Na koniec popatrzmy jeszcze raz na to nasze rzekome zniewolenie. Bóg jest Miłością, i nas wzywa do podobnej miłości. Wzywa, ale nam pozostawia wolny wybór i decyzję. Dał ogólne rady, wskazówki, Dekalog i Błogosławieństwa, ale na bieżąco, w każdej konkretnej sytuacji, mogę ja sam decydować i wybierać. Czy wolność oznacza, że wszystko mi wolno, bez żadnych ograniczeń i konsekwencji? Podoba mi się samochód na parkingu, więc go ukradnę, jestem przecież wolny w swych wyborach. Tylko, jeżeli komuś spodoba się mój samochód i on, też wolny, mi go ukradnie, to czy ja będę z tego zadowolony? Wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka. Miłuj bliźniego jak siebie samego - nie czyń bliźniemu tego, czego nie chciałbyś, by czyniono tobie.

Nie sądzę, by tak patrząc na naszą religię, można mówić o jej penalizującym charakterze w naszym – ziemskim – doczesnym rozumieniu; rozliczenie na pewno nastąpi, nie ma co do tego wątpliwości, ale to stanie się później. 


 JuR         listopad 2017

Chrześcijanin - Lampą pod łóżkiem czy na świeczniku?

Chcę się podzielić moim spojrzeniem na chrześcijaństwo i moją w nim obecność. Co to właściwie znaczy, być chrześcijaninem? Co z tego wynika i jak się stało, że nim jestem? Chcę mówić z pozycji „takiego maluczkiego i ubogiego w duchu”, a nie „uczonego w piśmie”.  

Co to znaczy ‘być chrześcijaninem’ i co z tego wynika?
Myślę, że są to nakładające się na siebie aspekty życia: po pierwsze wiara, że Chrystus jest Synem Bożym, współistotnym z Bogiem Ojcem, oraz po drugie, wynikające z niej zobowiązanie do postępowania zgodnego z Jego nauczaniem. Ten pierwszy aspekt, mianowicie wiara, wiara w istnienie Boga, w sens świata, w Boskość Chrystusa, jest podstawą. Czasem, nawet u osób duchownych, rodzą się wątpliwości, ale nie oczekujemy naukowych podstaw naszej wiary, bo gdyby były niepodważalne dowody, nie mówilibyśmy o wierze tylko o wiedzy. Nie tutaj więc leży istota problemu. Problemy wyłaniają się w kontekście tego drugiego aspektu, mianowicie życia zgodnego z wiarą. Tutaj stale natrafiamy na przeszkody wynikające z naszych ludzkich ułomności, nie mówiąc już o niezrozumieniu, albo wręcz sprzeciwie otoczenia i to nie tylko programowo wrogiego wierze, czasem również tego, deklarującego się jako ludzie wierzący. Czy nas, mających się za chrześcijan, cokolwiek odróżnia od otoczenia? Czy jesteśmy lampą na świeczniku czy też taką schowaną pod łóżkiem? A może tylko zwietrzałą solą i zgorszeniem?

Pierwsi chrześcijanie byli nieliczni i rozproszeni w pogańskim i często wrogim im otoczeniu. Niejednokrotnie byli prześladowani. A jednak ich sposób życia na tyle się wyróżniał, że przyciągał nowych wyznawców. Byłem na spotkaniu z jednym z kardynałów z Filipin. W jego diecezji mieszka wielu muzułmanów. Wspomniał znamienną rzecz dotyczącą codziennego zachowania ich i chrześcijan, tego, co widać z daleka. Otóż według jego obserwacji u muzułmanów widać, że wiara przenika ich życie we wszystkich aspektach widocznych dla otoczenia, widać spójność całego życia z wiarą, natomiast u chrześcijan często obserwuje się pewnego rodzaju dychotomię, podział życia na część należną Bogu, to kościół i ewentualnie część niedzieli, oraz część należną światu, w którym już obowiązują inne zasady i prawa.

Dotykamy tutaj kwestii co z tego wynika, że jestem, że czuję się, chrześcijaninem. Właściwie każda odpowiedź na takie pytanie rodzi nowe pytania, na które często nie potrafię odpowiedzieć. Niemniej próbuję. Co wynika z tego, że jestem chrześcijaninem? Czy to tylko odfajkowanie rubryki w ankiecie z pytaniem o wyznanie, czy też coś więcej? Otóż chrześcijaństwo nie jest ideologią, nie stanowi go też nawet najwyższego lotu teologia. Chrześcijaństwo to osobiste, całkowite otwarcie się na osobę Jezusa. Pięknie, ale co to znaczy i jak to realizować w życiu? Jak żyć, by było to „po bożemu”, by każdy, na swojej drodze życia, czynnie uczestniczył w misyjnej funkcji Kościoła.

Co wynika z tego, że jestem chrześcijaninem? Co wynika dla mnie samego i dla otoczenia? Otóż to, że wszędzie i stale, w zajęciach, radościach i troskach, towarzyszy mi świadomość rzeczywistej obecności Ducha Jezusa w moim sercu, i że wszędzie gdzie sięga moje działanie, czy tylko mój przykład, mam być świadkiem Boga i Chrystusa. By nasze życie było pełne i miało sens, musimy każdego dnia od nowa podejmować wysiłek zastanawiania się nad tym, co dobrego robimy, w czym nie domagamy, szukania prawdy o sobie,  pamiętając, że każda moja czynność ma aspekt społeczny, jest adresowana do kogoś drugiego: ja zarobkuję, ale ten zarobek służy rodzinie, a wyniki mojej pracy służą jeszcze komuś innemu. W tych zmaganiach z codziennością bezwiednie wykorzystujemy  doświadczenia pokoleń przed nami, które są sumą i jakimś uśrednianiem niezliczonych indywidualnych ścieżek życia.

Dobro jest wpisane w naturę człowieka. Bóg stworzył człowieka na swoje podobieństwo – a Bóg jest przecież samym dobrem. Po stworzeniu powiedział, że wszystko co zrobił jest bardzo dobre. Jesteśmy, więc podobni do Boga – podobni, ale nie identyczni, bo w każdym obrazie jest jakaś niedoskonałość w stosunku do oryginału. I ta niedoskonałość jest przyczyną naszego upadku. Ale jesteśmy z natury dobrzy i mamy dążyć do świętości.

Nasza osobista świętość, nasza indywidualna droga do Boga, jest w naszych własnych rękach i w naszej mocy. Bóg jest miłością, mam więc wszędzie wnosić pokój i miłość. Bóg nie żąda od nas czynów niebywałych, na granicy heroizmu, ale nas zawsze wspiera w dobrem, nawet, jeśli tego wyraźnie w danej chwili nie czujemy. Na świętość składa się niezliczona ilość drobnych, codziennych zdarzeń i nasza w nich postawa, nasze myśli, czyny i zaniedbania. Te sytuacje są w ciągłym ruchu, życia nie sposób ująć w szczegółowe reguły. Ale mamy wspaniałego suflera, jest nim nasze sumienie, które na bieżąco dyktuje nam dobre postępowanie. To jest właśnie to wpisane w nas dobro. Prorok Izajasz pisał: „Prawo Twoje mieszka w moim wnętrzu”, to samo powtarza Psalmista; w psalmie 139 czytamy: ‘Panie, przenikasz i znasz mnie, Ty wiesz kiedy siadam i wstaję. Z daleka przenikasz moje zamysły, widzisz moje działanie i mój spoczynek, i wszystkie moje drogi są Ci znane’. Bóg zna wszystkie moje zamiary i motywy działania. Nawet, gdy zrobię coś, co nie wyszło dobrze, ale miałem czyste i dobre intencje, to jest mi to policzone na plus. Bóg wie, dlaczego coś robię. Mistrz Eckhart, nadreński mistyk z 13/14 wieku, pisał, że „dopóki człowiek ma dobrą wolę, niech niczego się nie obawia”. Pięknie modli się współczesny mistyk, trapista, Tomasz Merton:

Moj Panie Boże, nie mam pojęcia, dokąd idę.
Nie widzę drogi przede mną.
Nie mam pewności, gdzie ona się skończy.

     Tak naprawdę nie znam też siebie,
    A to, że myślę, że postępuję według Twojej woli
    Nie oznacza, że rzeczywiście tak jest.

Ale wierzę, że moje pragnienie podobania się Tobie
Już Ci się podoba.
   I mam taką nadzieje, że to pragnienie podobania się Tobie
   jest we wszystkim, co czynię.
   I że nigdy nie uczynię czegoś przeciwnego temu                pragnieniu.

Wiem też, że gdybym to uczynił,
Zawrócisz mnie na właściwą drogę
Chociaż nawet mógłbym o tym nie wiedzieć.

   Będę Ci więc zawsze ufał, nawet, gdy będę zagubiony 
   I czuł się jak w cieniu śmierci.

Nie będę się lękał, bo Ty zawsze jesteś ze mną,
I nigdy mnie nie pozostawisz samego wobec niebezpieczeństw.
                Amen

Myślę, że niebo jest pełne grzeszników. W moim przekonaniu niebo jest pełne grzeszników, ale tylko takich grzeszników, którzy przed sobą samymi i przed Panem Bogiem przyznali się do tego, że są grzesznikami, że często ich wybory nie były prawidłowe. Św. Jan pisze w Apokalipsie, że widzi przed Tronem olbrzymi tłum, 144 tysiące w białych szatach. W mentalności biblijnej 144 tysiące to liczba nie do pojęcia wielka. Widzi ich w białych szatach, bo wybielonych w Krwi Baranka. To właśnie ci, którzy byli świadomi swych grzechów, świadomi, że ich szaty nie były czyste, więc je oczyścili, wybielili i dzięki temu znaleźli się przed Tronem. Nie ma człowieka bezgrzesznego. Ten sam Święty Jan pisał, że kto mówi, iż nie ma grzechu, jest kłamcą. Św. Paweł skarży się, że co innego chce, a co innego czyni, chce dobrze, a czyni źle. Jest świadom swojej grzeszności. Tak pisał on, święty Paweł, którego listy niemal co tydzień są odczytywane w czasie Mszy świętych.

Co wynika z tego, że jestem chrześcijaninem? Otóż mam realizować testament Chrystusa, wnosić gdzie tylko mogę dobro i miłość. Jak? Prosto, ale nie łatwo: nie mówić o kimś w taki sposób, w jaki nie chciałbym, by mówiono o mnie, postępować zawsze tak, jak chciałbym, by postępowano względem mnie samego. Sakramenty; małżeństwo, spowiedź, Eucharystia, traktowane poważnie, nie jako rutyna, naprawdę są w tym wspaniałą pomocą.

Jeśli „świętość” potraktujemy jako przeciwieństwo „grzeszności”, to pamiętajmy, że Pan Jezus mówił, iż każdy grzech będzie odpuszczony, za wyjątkiem grzechu przeciwko Duchowi Świętemu. Skoro zostanie odpuszczony, – ale musimy o to poprosić, poprzez rachunek sumienia i spowiedź - to już mamy otwartą drogę do nieba, nasze szaty zostają wybielone.  Bo grzech to nasz nieprawidłowy wybór, nasza niedoskonałość. Jedynie grzech przeciwko Duchowi Świętemu to nasz świadomy sprzeciw, świadomy wybór zła.

Trafiłem na takie dwie wymowne sentencje: Pewien starożytny mędrzec powiedział: »Wolę pokornie zniesioną klęskę niż zwycięstwo odniesione w pysze«. W podobnym duchu pisze św. Benedykt: „Bóg woli pokutującego grzesznika niż pełną pychy dziewicę«”.

Bóg jest Miłością, i nas wzywa do podobnej miłości. Wzywa, ale nam pozostawia wolny wybór i decyzję. Dał ogólne rady, wskazówki, Dekalog i Błogosławieństwa, ale na bieżąco, w każdej konkretnej sytuacji, muszę ja sam decydować i wybierać. Jeśli mamy wątpliwości, nie wiemy jak postąpić, zwróćmy się o pomoc do Ducha Świętego, na pewno nie zostawi nas samych. Nawet, jeśli musimy działać natychmiast, brak czasu na długi namysł, jedna krótka myśl o Nim, już wystarczy. Tylko Go posłuchajmy. Nie wolno jednak chować głowy w piasek i być biernym. Musimy pamiętać o przypowieści o talentach: ten sługa, który z obawy przed błędem nie zrobił nic, dostał surową naganę. Wielki teolog ubiegłego wieku, Karl Rahner, w swojej pracy Modlitwa i Wiara zwracał uwagę, że wiara musi żyć uczynkami. Święty Jakub pisze w liście Wiara, która nie jest potwierdzona czynami martwa jest sama w sobie.  Musimy naszą wiarę potwierdzać takim życiem aktywnym, które jest z nią zgodne.
W Brewiarzu jest taka ładna i prosta modlitwa na rozpoczęcie dnia: 
Wszechmogący Boże, od Ciebie pochodzi wszystko, co jest dobre i piękne, daj nam z radością rozpocząć dzień dzisiejszy      i spełniać wszystkie prace z miłości ku Tobie i bliźnim.

Spójrzmy na te tłumy, do których Pan niegdyś przemawiał, którym przedstawiał właściwą drogę postępowania. To nie była jakaś intelektualna elita Izraela. To ludzie prości, umęczeni, zapracowani i poobijani przez życie. Pogardzają nimi i wykorzystują nie tylko cesarska administracja i żołdacy, ale nawet własne wyższe klasy. I to właśnie im Pan Jezus obiecuje błogosławieństwa, jeśli tylko zechcą iść za Nim w Jego imię. Jak na tym tle wyglądamy my, tutaj w Kanadzie w 21 wieku? Całkiem podobnie na co dzień doświadczamy trosk, życiowych zmagań i udręk. Jesteśmy często obiektem publicznych szyderstw i prześladowań. Na naszym tzw. Zachodzie może nie jest to aż tak dotkliwe, jak w krajach islamskich, ale coraz częściej i w naszym świecie chrześcijanie doświadczają ogromu zła, cierpienia, bólu. Media oczerniają, kpią i pokazują palcem jakie to w naszym Kościele dzieją się straszne rzeczy, sądy zabraniają widocznych oznak wiary i wymierzają kary za obronę jej zasad. Daleko to od tamtych czasów? Tak więc i do nas te błogosławieństwa się odnoszą i są nam dostępne.

Ostatnia kwestia, którą rozważam, to pytanie jak to się dzieje, że ktoś zostaje chrześcijaninem. Najprościej będzie mi odpowiedzieć na pytanie jak to się stało, że ja sam, konkretnie ja, Jerzy, jestem chrześcijaninem. Jestem nim, bo urodziłem się w rodzinie chrześcijańskiej i moi rodzice zadbali o moje odpowiednie w tym kierunku wychowanie, a ja, po wyjściu z pod ich opieki, jakimś cudem pozostałem na tej drodze. Tak jest ze mną, ta odpowiedź jest istotnie bardzo prosta. Jednak nie wszyscy, którzy w dzieciństwie zostali ochrzczeni, późnej wytrwali, również nie wszystkim dzieciom ochrzczonym rodzice zapewniali odpowiednie dalsze prowadzenie w wierze. Czy taki człowiek, ochrzczony, ale absolutnie daleki od praktyk religijnych jest chrześcijaninem czy nie? Z drugiej strony są ludzie, którzy chrześcijanami stali się w wieku dorosłym, z własnej woli, czasem nawet wbrew woli rodziców i swego środowiska. Parę znanych nazwisk z całkiem niedawnego okresu: św. Edyta Stein, filozof i męczennica, zginęła w obozie Auschwitz II-Birkenau, Kardynał Jean-Marie Lustiger, metropolita Paryża, Simone Weil, uznana w chrześcijaństwie za wielką myślicielkę i mistyczkę, chociaż formalnie nigdy nie była ochrzczona. Wiemy, że radykalny islam i radykalny hinduizm karzą śmiercią za konwersje na chrześcijaństwo, a jednak są tacy, którzy to czynią. Dlaczego, co ich do tego skłania? Nie podejmuję się odpowiedzieć na te pytania, jestem tylko pewien, że każda z tych osób w sobie znanych okolicznościach odpowiedziała na wołanie łaski. Tym głosem łaski w wielu przypadkach jest żywy przykład tych, którzy już chrześcijanami są i którzy żyją w zgodzie z wiarą, są taką „lampą na świeczniku”. To oznacza, że każdy z nas może być tą przynętą, na którą złapie się ktoś niewierzący. Mam na to bardzo żywy przykład: otóż luźne rozmowy mojej żony z jej współpracownicą –zupełną ateistką - doprowadziły do tego, że dołączyła ona do jakiejś grupy ewangelizacyjnej.


JuR          14 wrzesień 2017